Zatęskniliśmy. Nie za samymi podróżami, bo tych, małych i większych, zawsze jest w naszym życiu sporo. Zatęskniliśmy za długimi, samochodowymi podróżami po Europie. Za godzinami za kółkiem, przekraczaniem kolejnych granic, zmieniającym się za oknem krajobrazem i organizowaniem tego wszystkiego na własną rękę. Ostatni taki trip w naszym wykonaniu to rok 2018 i przejazd przez całe Bałkany do Albanii. Potem ulegliśmy wygodzie, jaką dają zorganizowane wyjazdy. Zapewniony transport, nocleg, jedzenie. To też jest świetna sprawa, szczególnie, że nawet na takich wakacjach nigdy nie spędzaliśmy w hotelach więcej czasu niż potrzeba na sen. Ale to jednak nie to samo.
Jeszcze później, wiadomo z jakiego powodu, postawiliśmy na wycieczki krótsze – po Polsce. I to też jest wyjątkowe doświadczenie. W dwa lata udało nam się odwiedzić każde województwo i niemal każde większe miasto w naszym kraju. Spokojnie moglibyśmy powiedzieć chociaż kilka zdań o niemal każdym regionie w Polsce. Ale to też nie to samo.
Wakacje w drodze, ale bez pośpiechu
Nadszedł więc czas na powrót do korzeni. Na kolejny eurotrip. Mieliśmy kilka warunków. Chcieliśmy zrobić to samochodem i zamknąć cały wyjazd w około dwa tygodnie, ale przy tym nie gonić się jakoś bardzo i zawrzeć w nim chociaż kilka dni na fajnej plaży. Siłą rzeczy odpadły więc kierunki dalsze, jak południe Hiszpanii czy Portugalia. Może kiedyś.
Tymczasem zdecydowaliśmy, że naszym głównym punktem, gdzie oddamy się błogiemu lenistwu, będzie północne wybrzeże Adriatyku we Włoszech. Kierunek, o którym nigdy nie myśleliśmy w tym kontekście i był to błąd. Okazuje się bowiem, że takie kurorty jak Bibione czy Caorle leżą od nas tylko odrobinę dalej niż Bałtyk, a w przeciwieństwie do niego dają raczej gwarancję dobrej pogody. Ceny są w niektórych przypadkach nawet niższe niż nad polskim morzem, a dodatkową zaletą jest np. bliskość Wenecji.
Mając zatem zaklepany główny przystanek zaplanowaliśmy resztę trasy. Po drodze do Włoch postanowiliśmy zatrzymać się najpierw w Wiedniu, a później nad Jeziorem Bled w Słowenii, które okazało się jednym z najpiękniejszych miejsc, jakie widzieliśmy w życiu. Drogę powrotną z kolei nieco wydłużyliśmy zahaczając o alpejskie jeziora Como i Lugano, Zurych i jedno z moich górskich marzeń, czyli Matterhorn. Ze Szwajcarii wracaliśmy przez Niemcy i tam na przystanek wybraliśmy Drezno, które zauroczyło nas do tego stopnia, że już planujemy powrót.
Tak powstała trasa, którą nazwaliśmy podróżą dookoła Alp. Zajęła nam 15 dni. Pokonaliśmy w tym czasie 4 tys. km samochodem, 230 km pieszo i 50 km łodziami i pociągami. Odwiedziliśmy 5 krajów, obejrzeliśmy najpiękniejsze góry Europy i jedne z najładniejszych miast, a przy tym znaleźliśmy niemal tydzień na wylegiwanie się na plaży.
Pierwszy przystanek – Wiedeń
Wszystkie przystanki naszej podróży opisujemy szczegółowo w osobnych postach (Jezioro Bled, Włoskie wybrzeże Adriatyku, Wenecja, Matterhorn, Drezno). Tutaj wspomnę tylko o Wiedniu, w którym byliśmy najkrócej i nie czuję się na tyle kompetentny by rozpisywać się o nim więcej niż kilka zdań.
Stolica Austrii zawsze była gdzieś tam z tyłu głowy, ale nigdy wśród priorytetów. Skorzystaliśmy więc z okazji, że przejeżdżamy przez nią w drodze do Słowenii i zatrzymaliśmy się na jedną noc. To bez wątpienia piękne miasto. Przyjazne zwiedzaniu, ale mnie nie porwało. Wybacz Wiedniu, wszystko z Tobą w porządku, ale zostańmy przyjaciółmi.
Podróż dookoła Alp – ceny benzyny, winiety
Na koniec tego wpisu garść informacji praktycznych, szczególnie jeśli chodzi o perspektywę kierowcy. Zdecydowana większość trasy to autostrady i ekspresówki. To ma oczywiście swoje zalety, jak szybkość i komfort jazdy, ale za to trzeba zapłacić. W Czechach, Austrii, Słowenii i Szwajcarii obowiązują winiety. Wszystkie, poza szwajcarską, możecie kupić przez internet, ale z jedną z nich jest pewien problem.
Zacznijmy od czeskiej. Tu sprawa jest prosta. Wystarczy wejść na oficjalną stronę czeskiego operatora: https://edalnice.cz/ (strona jest również w języku polskim) i dokonać zakupu. 10-dniowa winieta to 310 koron, czyli jakieś 60 zł. Żadnych naklejek, wszystko jest elektroniczne. Podobnie jest z winietą na Słowenię. Tu wchodzicie na stronę: https://www.dars.si/ i podobnie jak w Czechach załatwiacie wszystko online. Jest jednak drożej, bo opłata za 10 dni wynosi 15 euro. W ogóle Słowenia była drugim najdroższym krajem, który odwiedziliśmy podczas tej podróży.
Tańsza, bo niespełna 10 euro, jest 10-dniowa winieta na Austrię. To jednak przy niej jest haczyk. Otóż nabiera ona ważności dopiero 18 dni po zakupie przez internet. Jeśli więc zrobicie to odpowiednio wcześniej – nie ma problemu. Dziwna zasada wynika z austriackiego prawa, zgodnie z którym kupując coś przez internet mamy 14 dni na odstąpienie od umowy. Zatem przez ten czas winieta nie może być aktywna. Można ten kruczek ominąć kupując ją u pośredników, ale zapłacicie wtedy znacznie więcej. Co zatem zrobić gdy wyjeżdżacie za mniej niż 18 dni, a winiety jeszcze nie kupiliście? Ano starym sposobem – kupić ją zaraz po przekroczeniu granicy na stacji benzynowej czy w specjalnym punkcie. Kosztuje ona tyle samo co online i również możecie poprosić o wersję cyfrową, a więc bez naklejki.
Jeśli chodzi o winietę na Szwajcarię, to tu nie ma specjalnie alternatyw. Jest tylko jedna – roczna (a właściwie ważna do końca roku). Nie istnieje sprzedaż online (póki co, ma się to ponoć zmienić). Po prostu zatrzymujecie się na pierwszej stacji i kupujecie naklejkę.
We Włoszech z kolei mamy system bramek. I to z jednej strony fajnie, bo wiadomo od razu które drogi są bezpłatne, a więc czasem można zaoszczędzić. Ale z drugiej niefajnie, bo bramki są cholernie drogie. My za przejazd z okolic Wenecji do Mediolanu zapłaciliśmy ponad 20 euro.
Jeszcze w temacie opłat za dróg. Winieta nie zawsze jest jedynym wydatkiem, jaki przyjdzie nam ponieść. Przejeżdżaliśmy np. przez Tunel Karawanki na pograniczu austriacko-słoweńskim. Mimo winiety musieliśmy zapłacić za niego ok. 8 euro. Podobne niespodzianki spotkać możecie też np. w Szwajcarii. Tam dane nam było przejechać Tunelem Gotarda, czyli drugim najdłuższym tunelem drogowym w Europie (17 km). On akurat był bezpłatny, ale alternatywna trasa prowadzi przez inny tunel, w którym samochody transportowane są na pociągach. Taka przyjemność kosztuje już 25 franków. A co do Tunelu Gotarda, to jest on akurat w przebudowie. Istnieje spora szansa, że traficie na korek (szczególnie jadąc od południa). Czy duży korek? No tak na 4 godziny stania. Ot, takie niespodzianki przy alpejskich przejażdżkach.
Co się natomiast tyczy benzyny, to jest odrobinę (lub więcej niż odrobinę) droższa niż w Polsce. Najdroższa była w Czechach i Szwajcarii – ok. 10 zł za litr 95. W pozostałych krajach jej cena wahała się od 1,5 do 1,8 euro za litr.