Jeśli planujecie krótki wypad za granicę, taki powiedzmy weekend w jakimś europejskim mieście blisko Polski, ale widzieliście już Pragę, Budapeszt czy Wiedeń, to nasza rada jest prosta. Jedźcie do Drezna. Nie pożałujecie.
Ostatni przystanek
Do stolicy Saksonii zawitaliśmy w drodze powrotnej naszej podróży dookoła Alp. Z Zurychu do domu było kilkanaście godzin jazdy, urlopu jeszcze kilka dni, więc nie było sensu lecieć na złamanie karku. Lepiej gdzieś się jeszcze zatrzymać, a Drezno wypadało akurat po drodze. Dodatkowym argumentem było to, że kilka lat wcześniej zwiedziliśmy już Saksonię przy okazji robienia reklamy dla tego landu, ale wówczas Drezno musieliśmy odpuścić. Przyszedł czas na wyrównanie rachunków.
Okazało się to pomysłem doskonałym. Drezno jest absolutnie zachwycającym miastem. Z klimatem przywodzącym na myśl wspomnianą już Pragę. Do tego ma tę zaletę, że leży zaledwie 1,5 godziny od polskiej granicy. Jest więc idealnym miejscem na dwu-, trzydniowy wypad. Ale po kolei.


Tego wszystkiego nie było?
Zacznijmy od tematu, który nasuwa się od razu i miejmy go już za sobą. Drezno padło w lutym 1945 roku ofiarą nalotów dywanowych ze strony alianckiego lotnictwa. Trwała oczywiście II Wojna Światowa, a atak ten miał złamać III Rzeszę, która za wybuch tej wojny ponosi niewątpliwie pełną odpowiedzialność. Jednak usprawiedliwianie tragedii Drezna budzi do dziś wątpliwości historyków. Nie mówiąc już o rozważaniach natury moralnej. Na tym temat utnijmy. Faktem pozostaje, że śmierć poniosło, według różnych szacunków, od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy ludzi, a samo miasto zostało niemal zrównane z ziemią.
Te wydarzenia wryły się głęboko w Drezno i Drezdeńczyków. Co roku 13 lutego, w rocznicę nalotów, rozbrzmiewają dzwony kościołów, a ludzie zatrzymują się i spoglądają w niebo. Na szczęście nie ma już na nim samolotów, które wtedy przyniosły śmierć.

Ale skoro miasto zniszczono, to skąd kościoły, w których biją dzwony? Skąd Stare Miasto i Zwinger? Ano stąd, że Drezno jest przykładem najbardziej chyba spektakularnej odbudowy. Większość zabytkowych, barokowych obiektów starówki po wojnie nie istniała albo wcale, albo była w znacznym stopniu uszkodzona. Dziś cieszą oko. Skala i kunszt tych rekonstrukcji jest niewyobrażalny. Doskonały do tego stopnia, że ktoś, kto o historii Drezna nie wie nic, nie zorientuje się, że ma do czynienia z odbudowanymi budynkami, a nie oryginałami.
Nie wiem zresztą czy mówienie o tych budynkach „nieoryginalne” jest zgodne z prawdą. Proces rekonstrukcji Drezna rozpoczęto od zbierania gruzów. Chodziło o to by wykorzystać oryginalny właśnie piaskowiec w największym stopniu. Gdy tego zabrakło sięgnięto po te same kamieniołomy, z których korzystali XVIII-wieczni budowniczowie. Budynki rekonstruowano w oparciu o oryginalne plany i projekty. Czy zatem mamy do czynienia z oryginałami czy nie? Nie ma to znaczenia. Efekt jest piorunujący.



Miasto jak z obrazu
Z tym obrazem to żadna metafora. Drezno uchodzi za miasto z jedną z najpiękniejszych panoram. Zdanie to podzielał włoski malarz Bernardo Bellotto zwany Canaletto. Lubował się on w tworzeniu takich właśnie obrazów, a jednym z najsłynniejszych jego dzieł jest właśnie panorama Drezna. Widok, którym się inspirował podziwiać można z Bulwarów nad Łabą lub z Mostu Augusta.

To w ogóle dobry punkt do rozpoczęcia zwiedzania Altstadtu, czyli Starego Miasta. Schodząc z mostu macie przed sobą gmach drezdeńskiej opery, a nieco dalej zamek i oczywiście Zwinger. Ten zespół budynków to dawna siedziba władców saskich. Dziś mieści się tu m.in. galeria sztuki. Po Zwingerze można też swobodnie spacerować wliczając w to jego mury, z których rozciąga się widok na dalszą część starówki.



Szczególnie warto zajrzeć na Neumarkt, gdzie w cieniu monumentalnego kościoła Marii Panny (również odbudowanego, a jakże) można dobrze zjeść. Tutaj odnieśliśmy właśnie dziwne wrażenie, że nie jesteśmy w Niemczech, a w… Czechach. Tłusta kuchnia oparta na knedlikach i kapuście to jedno. Inna sprawa to ogólna wesołość i otwartość ludzi. Zupełnie nieprzystająca do stereotypowego wizerunku zasadniczego i powściągliwego Niemca. Taki przykład: w knajpie, w której jedliśmy, piwo polewali z beczki na zewnątrz. Gdy tylko beczka się opróżniała kelnerzy dzwonili dzwonkiem, a cały plac wznosił wiwaty i toasty na cześć kolejnych przelanych litrów piwa. Cóż, Czechy są blisko Saksonii, więc może coś jest na rzeczy.
Drezno urzekło nas do tego stopnia, że już zaplanowaliśmy powrót. Tym razem w zimowej aurze, by zobaczyć jarmark bożonarodzeniowy. Podobno jeden z piękniejszych na świecie. I jestem w to w stanie uwierzyć.

