Wspominałem już, że naszym głównym przystankiem w podróży dookoła Alp była włoska riwiera na północnym brzegu Adriatyku. Chodziło nam bowiem o to, żeby zachować balans pomiędzy odwiedzaniem kolejnych krajów a zwykłym relaksem. To były przecież wakacje.
Szukaliśmy więc miejsca w stosunkowo bliskiej odległości od Polski, ale oferującego w miarę pewną pogodę, piaszczyste plaże i jakieś dodatkowe atrakcje w pobliżu. Najszybciej nasuwające się opcje to oczywiście Bałtyk lub Chorwacja. Tyle, że w obu tych przypadkach jest sporo „ale”.
Dwie godziny dłużej i jesteś we Włoszech
Bałtyk jest w miarę blisko i ma świetne plaże, ale pogoda to już loteria. A do tego jak kocham polskie morze poza sezonem tak równie mocno nienawidzę go w czasie wakacji. Odpada. Chorwacja to z kolei pogoda i dodatkowe atrakcje, ale piaszczystych plaż tam jak na lekarstwo, a i odległość nie jest najmniejsza.
I tak wertując blogi i poradnik doznaliśmy olśnienia. Włochy. Ale nie takie Włochy, o których myśli się w pierwszej kolejności. Nie Rimini, Sycylia czy Amalfi. To jednak trochę daleko. Ale Włochy są też przecież bliżej. Są okolice Wenecji, północne wybrzeże Adriatyku. Okazuje się, że to riwiera jak się patrzy. Dziesiątki kurortów, szerokie, piaszczyste plaże, mnóstwo rzeczy dookoła. Nigdy nie myśleliśmy o tym kierunku w kontekście innym niż city break w Wenecji i był to błąd.
Jeśli więc szukacie alternatywy dla wczasów nad Bałtykiem i jedyne co przychodzi Wam do głowy to Chorwacja lub podróż samolotem, to wiedzcie, że nie jest to prawda. My do Bibione, w którym mieszkaliśmy przez tydzień, mamy 9 godzin jazdy samochodem. Do Kołobrzegu 7. Trasę można dodatkowo podzielić zatrzymując się jak my np. w Wiedniu czy nad Bledem.
A ceny? Nikt już chyba nie żyje mitem, że najtańsze wakacje są w Polsce. Nasz nocleg był tańszy niż apartament w niższym standardzie w tym samym czasie nad Bałtykiem. Sporo tańszy. Tak, sprawdzałem. Warto szukając noclegów we Włoszech nie ograniczać się tylko do popularnych serwisów. My znaleźliśmy mieszkanie z parkingiem i basenem. Na znanej stronce na „B” kosztowało 1000 zł więcej niż bezpośrednio u włoskiej agencji.
Bibione – kurort pełną gębą
A co do zaoferowania ma adriatycka riwiera? Zacznijmy może od miejsca, w którym się zatrzymaliśmy. Bibione to dość spory kurort i bywa w nim tłoczno, szczególnie wieczorami na głównym deptaku. Typowa dla takich miejsc cepelia. Wysyp lodziarni, kawiarni i knajpek, przeplatanych automatami do gry. Nic specjalnego, bądźmy szczerzy. Ale też nic przyprawiającego o ciarki. Żadnego brudu, nagabywaczy itp. A wystarczy zejść z głównej ulicy chociażby na kilkadziesiąt metrów by uciec całkowicie od zgiełku. My mieszkaliśmy 5 minut spacerem od plaży. W całkowitej ciszy, ze sklepikami i piekarniami pod ręką. Z zamkniętym parkingiem i basenem.
Ale największą atrakcją Bibione jest jego plaża. Największa w okolicy. Olbrzymia wręcz. Ciągnie się na wiele kilometrów, a linia brzegu od początku plaży oddalona jest o dobrych kilkaset metrów. Nie widziałem w życiu większej plaży. Piasek przypominający mąkę, ciepłe morze, a do tego pełna infrastruktura – prysznice, przebieralnie, toalety, podjazdy dla osób niepełnosprawnych, beach bary i knajpki. Wszystko.
Na plaży można skorzystać z miejskich lub hotelowych leżaków lub rozłożyć się z własnym „sprzętem”. My dostaliśmy miejsce z leżakami w prezencie (kolejny plus rezerwacji bezpośrednio w agencji). Plaża jest też wyjątkowo czysta i obowiązuje na niej zakaz palenia. Spacerując nią na wschód dojdziecie do starej latarni morskiej, ale jeśli macie ochotę na bardziej intensywne zwiedzanie, to możecie odwiedzić jedno z pobliskich miasteczek.
Grado i Caorle – piękne włoskie miasteczka
Jednym z nich jest Grado. To niewielki kurort nazywany „Pierwszą plażą Niemiec”. I tu mała dygresja. Ta nazwa nie jest przesadzona i nie tyczy się wyłącznie Grado, a całej okolicy. Włoski jest tu właściwie drugim językiem. Podstawowym jest niemiecki. Może być pewni, że od kelnerów najpierw usłyszycie „guten tag”, a dopiero gdy zobaczą konsternację na Waszych twarzach przejdą na włoski lub angielski. Finalnie nie ma problemów z dogadaniem się, ale wysyp niemieckich turystów jest tak wielki, że lokalsi z góry zakładają, że każdy turysta to Niemiec. Czasem to zabawne, a czasem nieco irytujące gdy po raz enty na swoje „grazie” dostajecie w odpowiedzi „bitte”. No ale cóż.
Wracając do Grado. Na szczęście ma ono do zaoferowania więcej niż hotele i plaże pełne naszych sąsiadów zza Odry. Wystarczy dotrzeć do starej bazyliki i w jej okolicy powłóczyć się wąskimi uliczkami usianymi małymi knajpkami.
Ale na głowę bije je i tak Caorle. To kurort doskonały. Ma szeroką plażę, infrastrukturę, a do tego coś, czego nie zobaczycie w każdym nadmorskim mieście – absolutnie przepiękną starówkę. Dziesiątki kolorowych domków, wąskie uliczki, knajpki i kawiarenki w każdym niemal oknie i urokliwą marinę. Można tu wsiąknąć na długie godziny sącząc kawę i zajadając się pizzą sprzedawaną na kawałki wprost z okna kamieniczki. Dolce vita.
A Caorle z kolei na głowę bije ona. Królowa tej okolicy. Wenecja. Ale o niej później.
Ceny we Włoszech
Jeśli natomiast idzie o ceny na włoskim wybrzeżu, to nie odbiegają one od innych miejsc w Europie Zachodniej, Chorwacji, a nawet nad polskim morzem. Pizzę zjecie już za 7 euro, makaron za 8-10 (czasem nawet za 6). Kawa kosztuje 1-2 euro, a piwo 4-5. Standard.