Słyszeliście o syndromie paryskim? Jest to rodzaj dolegliwości występujący u turystów (głównie japońskich), których wyidealizowany obraz Paryża nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Nie jest to (chyba) oficjalnie uznana jednostka chorobowa, ale całkowicie wierzę w jej istnienie w jakiejś formie.
Nie wiem czy jest na świecie inne miasto z tak mocnym PR-em. Z budowanym od wieków poprzez wszystkie formy sztuki wizerunkiem miejsca pięknego i na wskroś romantycznego. Oczekiwania wobec Paryża muszą być przez to olbrzymie. A jak dodamy do tego wielkość stolicy, to nie ma się co dziwić, że turyści doświadczają tu nie tylko tego, co sobie wyobrazili, ale również mnóstwa innych rzeczy, o których już nikt im nie powiedział – hałasu, brudu, pędu i… zwyczajności. Pewnie, że można to powiedzieć o każdym mieście. Nowy Jork to nie tylko Piąta Aleja, Rzym to nie tylko Koloseum, a Wenecja to nie tylko Canal Grande. Ale jakoś ten syndrom nazwano paryskim, a nie weneckim czy rzymskim.
Paryski sceptyk radzi – idźcie na Montmartre
Mówię to oczywiście ze swojej subiektywnej perspektywy. Paryż nigdy nie był i nie będzie miastem, w którym się zakocham. Uwielbiam Notre-Dame czy widok na Wieżę Eiffela z placu Trocadero, ale już Pola Elizejskie czy Luwr nie robią na mnie wrażenia (WIĘCEJ O SAMYM PARYŻU). Podchodzę do tego miasta na chłodno, dlatego tym bardziej doceńcie radę cynika – jest jedno miejsce w Paryżu, które Was nie zawiedzie. Miejsce, które wygląda jak Paryż z Waszych wyobrażeń. Miejsce, które musicie zobaczyć z pierwszą i każdą kolejną wizytą tutaj. To miejsce to Montmartre.
Montmartre to charakterystyczna część miasta położona na wzgórzu o tej samej nazwie. To kłębowisko małych, brukowanych placyków, wąskich uliczek i stromych schodów, na których roi się od ulicznych muzyków i malarzy. Oczywiście pełno tu kawiarenek i knajpek śmiało wychodzących ze stolikami (a czasem samymi krzesełkami) na chodniki. Jest tu gwarno, zwykle tłoczono i po prostu francusko. Montmartre to także dzielnica artystów. Mieszkali tu m.in. Picasso, van Gogh czy Chopin.
Nad dzielnicą dominuje biała i monumentalna budowla – Bazylika Sacré-Cœur. Ta świątynia powstała na początku XX wieku i ma bardzo charakterystyczną formę noszącą cechy romańskie i bizantyńskie. Bazylika jest otwarta codziennie i bezpłatnie. Z kolei za 6 euro możecie wykupić wejście na kopułę skąd rozciąga się chyba najpiękniejsza panorama Paryża. Lepsza jest chyba tylko z Wieży Eiffela, ale wówczas nie zobaczycie… Wieży Eiffela.
Jeśli nie chcecie płacić 6 euro, to nic straconego. U stóp Sacré-Cœur, a u szczytu prowadzących do świątyni schodów również rozciąga się kapitalny widok na miasto. Montmartre to w końcu wzgórze.
Nie wybierajcie najprostszej drogi
Jak się tu dostać? Zapewne większość poprowadzi Was do stacji metra Anvers. Faktycznie, to najprostsza droga. Wysiadacie dokładnie przed bazyliką, obok charakterystycznej karuzeli. Stąd prowadzą wspomniane wyżej schody lub kolejka. To jednak nie jedyna droga. Podczas tego pobytu odkryliśmy inną, znacznie naszym zdaniem ciekawszą. Wysiądźcie na stacji Pigalle lub Abbesses. Przy tej drugiej znajdziecie Ścianę Miłości, czyli mural ze słowami „kocham Cię” w różnych językach, a nieco dalej strome i malownicze schody. Jedne nazywają się Schodami Rue Drevet, drugie Schodami Kalwarii. Oba znajdziecie w Google Maps. Tą drogą wyjdziecie prosto na Place du Tertre, jeden z najpiękniejszych placyków dzielnicy. A tak w ogóle to chodźcie tam jak chcecie i którędy chcecie. Gubcie się i odnajdujcie. Od tego jest Montmarte.