Roztocze na szybko, czyli filmowa cerkiew, pomniki pamięci i Szumy nad Tanwią

Nawet nie będę udawał, że poznałem Roztocze. To kraina tak rozległa i różnorodna, że potrzeba kilku dni żeby ledwo prześliznąć się po powierzchni. A my spędziliśmy tu raptem jeden dzień wciśnięty między Zamość a Podhale. Ale za to dzień całkiem udany i bogaty w różne doświadczenia, więc czemu o nim nie opowiedzieć?

Skąd zacząć zwiedzanie Roztocza?

Jak wspomniałem głównym celem naszego krótkiego urlopu był Zamość i to w nim spędziliśmy większość wyjazdu. Roztocze miało być tylko dodatkiem. Jeśli więc macie więcej czasu i liczycie się z robieniem dziesiątek kilometrów drogami w środku puszczy (świetny slow driving swoją drogą), to Zamość faktycznie może być dobrym pomysłem na bazę wypadową. Jeśli jednak czasu macie mniej, nie macie samochodu, albo po prostu chcecie uniknąć większych miast i skupić się na samym Roztoczu, to lepiej będzie wybrać którąś z „bardziej roztoczańskich” miejscowości.

No i tu pojawia się pytanie: którą? W lokalnych przewodnikach, na stronach internetowych gmin i w każdym właściwie innym dostępnym źródle mianem „serca”, „bramy” czy „perły” Roztocza mieni się niemal każda okoliczna mieścinka. W tej licytacji przewodzą dwa miasta: Zwierzyniec i Krasnobród.

W Zwierzyńcu znajdziecie m.in. wejście do Roztoczańskiego Parku Narodowego, popularny i malowniczy Kościółek na Wodzie czy lokalny browar. Krasnobród z kolei kusi zalewem, przy którym pełno jest domków do wynajęcia, plaż i knajpek. Oba te miejsca świetnie nadadzą się na bazę. Mają gotową infrastrukturę turystyczną. Jednak prawda jest taka, że doskonale sprawdzą się też wszystkie inne mieściny w okolicy. Zależy czego szukacie, w której części Roztocza i ile macie czasu.

Kościółek na Wodzie w Zwierzyńcu

My odwiedziliśmy zarówno Zwierzyniec, Krasnobród, jak i kilka innych mniejszych miejscowości w okolicy. Z uwagi na pandemiczną rzeczywistość i przedwiosenną aurę były to wizyty krótkie. Zresztą nie tego szukaliśmy na Roztoczu. Nasze punkty do odhaczenia znajdowały się bardziej na południu i wschodzie.

Cisza pośród Szumów

Roztocze kojarzyło mi się przede wszystkim ze spacerami po lesie. Miejscem na to idealnym okazał się Rezerwat Przyrody Szumy nad Tanwią. Szumy to po prostu wodospady, a Tanew to rzecz jasna rzeka, na której owych szumów znajduje się kilkadziesiąt. Szlaków spacerowych w tej okolicy jest grubo ponad kilkanaście kilometrów. Ponownie więc – wszystko zależy od tego ile macie czasu.

My mieliśmy go niewiele. Zależało nam więc na jak najkrótszej trasie z możliwie jak największą liczbą atrakcji. W takiej sytuacji polecamy zostawić samochód na parkingu w Hucie Szumy. Wejście do rezerwatu znajduje się tuż obok. W ciągu 30-45 minut dojdziecie do osławionych szumów. Stamtąd możecie wrócić lub ruszyć do innych punktów – wzgórza Kościółek czy wodospadu na Jeleniu.

Spacer rezerwatem to doskonały sposób na wyciszenie się. W jego głębi poza szumem szumów nie usłyszycie kompletnie nic. Ścieżka prowadzi malowniczym brzegiem Tanwi, upstrzonym drewnianymi mostkami, schodkami i barierkami. Po ok. 30-45 minutach dojdziecie do rozwidlenia, przy którym znajduje się Źródełko Miłości. Tam możecie zdecydować czy chcecie zwiedzać rezerwat dalej czy musicie już wracać. Na nas czekał kolejny punkt wycieczki.

„Zimna Wojna” w Kniaziach

Kończy się asfalt, kończy się zasięg, zaraz skończy się Polska. Wieś Kniazie, kilka kilometrów od ukraińskiej granicy.

Pewnie poza mieszkańcami okolicy nikt specjalnie by tu nie zaglądał gdyby nie jeden, rozsypujący się budynek. Na końcu wsi, a początku lasu, spomiędzy drzew wygląda monumentalna cerkiew św. Paraskewy.

Robi wrażenie. Jest większa od swoich drewnianych sióstr rozsianych po okolicy. Jest też sławniejsza, bo nie każda cerkiew grała w filmie nominowanym do Oscara. A ta w Kniaziach i owszem. To w niej kręcono sceny do „Zimnej Wojny” Pawlikowskiego.

Ta murowana cerkiew od swoich drewnianych sióstr różni się jeszcze tym, że wkrótce może jej nie być. Budynek jest w fatalnym stanie i grozi w każdej chwili zawaleniem. Tabliczki wiszące przy drodze informują, ale nie odstraszają. Ani ludzi z aparatami, ani tych z puszkami. W środku zrobiłem kilka zdjęć i szybko uciekłem po tym, jak drugi raz obok mnie spadł kamień oderwany z resztek sklepienia. Ile czasu spędzili w środku młodzi artyści ze sprayem i głową pełną pomysłów? Pewnie więcej.

Oprócz cerkwi w Kniaziach odwiedzić możecie dziesiątki innych w okolicy. Np. w Hrebennem. Znajduje się tuż przy ukraińskiej granicy.

Nieopodal leży też Bełżec. Trudno mówić, że to co w nim się znajduje zachwyca. Z pewnością nie. Ale będąc tam nie można odwrócić wzroku.

Pół miliona imion

Pomnik pamięci ofiar holocaustu w Bełżcu nie przypomina niczego, co wcześniej widziałem. Na pewno nie pomnika. Na pierwszy rzut oka wygląda jak ogromne gruzowisko usypane obok torów. Gdy podejdzie się bliżej zaczyna być widać uporządkowanie w tej plątaninie żużlu i prętów zbrojeniowych.

Pośrodku jest ścieżka. Szczelina w nasypie. Początkowo zaznaczona tylko na podłożu. Później stopniowo ściany wokół niej rosną, a ona zmienia się w klaustrofobiczny korytarz wysoki na ponad 10 metrów. To jedyne miejsce, w którym nie natrafiono na ślady masowych mogił. Dlatego można po nim chodzić.

Na końcu ściana, na niej imiona. Nie wszystkie. Te, które znamy. Wszystkie się nie zmieszczą.

W ciągu niespełna roku pozbawiono tu życia pół miliona ludzi z terenów dzisiejszych Niemiec, Polski, Austrii, Czech i Słowacji.


Zobaczcie więcej zdjęć z Roztocza:


Czytajcie również:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *