No to się trochę zaskoczyłem. Niby wiem, że wysokość to nie wszystko, ale jednak byłem pewien, że po Babiej Górze w Beskidach nic mi nie da szczególnie w kość. Myliłem się, a moja pomyłka nazywa się Pilsko (1557 m n.p.m.).
Żeby wszystko było jasne: moje wejście na drugi najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego nie było w żadnej mierze niebezpieczne, ryzykowne czy bardzo wycieńczające. Nie. Ale nie było też spacerkiem z odrobiną potu roszącą czoło, a tym zwykle są dla mnie kilkugodzinne wyjścia w Beskidy. Pilsko okazało się czymś pomiędzy. Zdrową dawką wysiłku, do której potrzeba mieć już trochę doświadczenia i jako taką kondycję. Nie jest to więc rzecz dla każdego. Szczególnie w warunkach, które wylosowałem.
Pilsko – slalom pomiędzy nartami
Zacznijmy od liczb. Wybrałem drogę z Korbielowa, ale nie z samego centrum, a z okolic stacji narciarskich. Na początek zielony szlak aż do Hali Miziowej, tam krótki odcinek żółtym do schroniska i dalej czarnym do granicy ze Słowacją i Góry Pięciu Kopców. Stamtąd już tylko 10 minut zielonym szlakiem do szczytu Pilska, który znajduje się na terenie naszych południowych sąsiadów. Powrót tą samą drogą. Całość miała liczyć sobie ok. 12 km, blisko 900 metrów podejścia i niecałe 4,5 godziny. Mnie udało się zrobić te drogę w niemal godzinę krócej. Ale łatwo nie było.
Początek jest typowy dla Beskidów – mocne podejście najpierw blisko stoków narciarskich, później lasem. Tu miałem ostatnią szansę na podziwianie widoków, bo na wysokości Hali Miziowej widoczność spadła do może kilku metrów. Ale nie uprzedzajmy faktów.
To, co pierwsze rzuciło mi się w oczy to wszechobecność narciarzy, snowboardzistów i skiturowców. Szlak ciągnie się początkowo obok stoków narciarski, nie ma więc w tym nic dziwnego. Jednak w wyższej partii po wejściu w las, gdzie regularnych stoków nie ma, miłośników szusowania nie ubywa. Trasy narciarskie często pokrywają się lub przecinają ze szlakami pieszymi. I choć te ostatnie nie są wcale zamknięte i piesi mają prawo się nimi poruszać, to trzeba mieć oczy dookoła głowy.
To robi się szczególnie istotne wyżej, w okolicy schroniska na Hali Miziowej. Do tego momentu dotarłem bez większych problemów. Oczywiście wyposażony w kijki i raczki. Przy schronisku zaczęło się jednak robić nieprzyjemnie. Mgła ograniczała widoczność do ledwie kilku metrów, hulał wiatr, a śnieg zasypał oznaczenia szlaków. Do tego narciarze szaleli tu już na całego zjeżdżając na pełnej prędkości, bez widoczności i niezależnie od tego czy są jeszcze na stoku czy już poza nim. Uznałem więc, że w takich warunkach wyjście do góry jest bez sensu. Odczekałem w schronisku pół godziny, mgła nieco zelżała i dopiero ruszyłem dalej.
Mimo polepszenia widoczności utrzymanie się na szlaku wcale nie było takie oczywiste. Oznaczeń właściwie nie było widać. Pomocna okazała się aplikacja mapa-turystyczna.pl, dzięki której kontrolowałem swoją pozycję. Po dojściu do słowackiej granicy zrobiło się łatwiej. Zniknęli narciarze, a pojawiły oznaczenia szlaków. Dalej nie wszystkie, bo śniegu było tyle, że zasypał nawet słupki graniczne, ale już było ich na tyle sporo, że nie sposób było się zgubić.
Podobno ze szczytu Pilska rozciąga się piękny widok. No cóż, kiedyś się o tym przekonam. Ja ledwie widziałem swoją wyciągniętą dłoń, ale nie żałuję. Taki surrealistycznie białe otoczenie też ma swój urok.