Wstyd się przyznać, ale chyba nigdy wcześniej nie byłem w Pieninach. Jasne, za dzieciaka płynąłem Dunajcem z flisakami, potem zdarzało mi się być w Czorsztynie i Niedzicy, ale nie o takie bywanie w Pieninach mi chodzi. Chodzi o chodzenie, czyli szlak. A skoro nie byłem nigdy wcześniej, to powinienem to zmienić. I zmieniłem.
W Pieniny wybraliśmy się w połowie listopada. Wyjątkowo piękna tegoroczna jesień powoli się kończyła. Pojawiały się pierwsze mrozy, pierwszy śnieg, ale liczyliśmy, że uda się jeszcze złapać choć odrobinę klimatu. I udało się, chociaż nic tego nie zapowiadało.
Pieniny jesienią. Przy odrobinie szczęścia czeka Was bajka
Parkujemy w Krościenku nad Dunajcem. Naszym celem jest Sokolica. Chcemy zrobić pętlę. Zacząć od szlaku żółtego, który prowadzi też na Trzy Korony, odbić na zielony, później niebieski przez Czertezik i Sokolicę, a wrócić również zielonym. Pętlę można oczywiście odwrócić, wówczas zaczniemy od ostrzejszego podejścia, a schodzić będziemy stroną łagodniejszą. No właśnie, podejścia. Choć wysokość Sokolicy, 747 m n.p.m., wrażenia może nie robić, to wybrana przez nas trasa wcale nie była banalnie prosta. Suma podejść to 545 m przy zaledwie 7,5 km długości. Bywa więc stromo. I znajdzie się nawet troszkę ekspozycji. Ale o tym za chwilę.
Wracamy do Krościenka. Początki wycieczki nie zwiastują spektakularnych widoków. Pełne zachmurzenie, wilgotno, mgliście, szaro i buro. Tak jest do mniej więcej 700 m n.p.m. W okolicy Czerteżu wychodzimy z lasu, a słońce zaczęło się przebijać przez mgłę, która została poniżej. Teraz już wiemy, że trafiliśmy świetne warunki.
Teraz trochę o tych eksponowanych szlakach. Właśnie w okolicy Czerteżu szlaki się rozchodzą. Niebieski idzie grzbietem, na którym znajdziecie świetny punkt widokowy (w moim odczuciu lepszy niż sama Sokolica). Zielony idzie dołem. Jest łagodniejszy, omija wyeksponowany punkt widokowy. Łączy się z niebieskim na Czerteziku, skąd już jako jeden prowadzą na Sokolicę. Jeśli więc nie przeszkadza Wam wąskie, de facto jednokierunkowe przejście (zdarzyło się nam poczekać kilka minut aż przejdą ludzie z naprzeciwka) po kamieniach, odgrodzone od krawędzi barierką – to wybierzcie szlak niebieski. Jeśli macie z tym problem, to lepszy będzie zielony.
Na samej Sokolicy takiego wyboru nie będziecie mieli. Prowadzi na nią jedna droga, dość stroma, po kamieniach, ale z wygodną barierką. Na samym szczycie znajdziecie oczywiście słynną sosnę, która jest już niestety cieniem samej siebie, widok na przełomy Dunajca, no i setkę ludzi. Ale oczywiście warto. Pieniny to chyba jedne z najbardziej malowniczych regionów Polski. Szczególnie gdy ogląda się je w takich warunkach, jak nam to było dane.
Jezioro Czorsztyńskie we mgle
Morze mgieł widziane gdzieś w dole ze szczytu czy punktu widokowego jest oczywiście piękne, ale zdarza się względnie często. Nigdy natomiast nie widziałem morza mgieł, które zaczynałoby się tuż pod moimi stopami. W którym mógłbym się zanurzyć robiąc ledwie kilka kroków do przodu. Nigdy aż do teraz.
Taki spektakl, kompletnie niespodziewany, zastał nas na drodze prowadzącej do Czorsztyna. Od drogi wojewódzkiej 969 odchodzi wąska ulica oznaczona na mapach jako Wielkie Pole. Znajduje się przy niej popularny punkt widokowy na Tatry. Jechaliśmy tą drogą w całkowitej mgle, widoczność niemal zerowa. I nagle cyk. W ciągu sekundy wyjechaliśmy ponad mgłę. Granica była wręcz namacalna. Przed nami Tatry, całkowicie odsłonięte, pod nami Jezioro Czorsztyńskie, w pełni schowane we mgle. Coś pięknego.