Jezioro Garda. Nasz przystanek w samochodowej podróży na Sardynię. Wakacje na Sardynii cz. I

  • przez

Poprzednie wakacje, czyli samochodowa podróż przez pięć alpejskich krajów, przypomniały nam jak najbardziej lubimy zwiedzać Europę. Fakt, miały kilka niedociągnięć. Największym był zaburzony balans między relaksem a eksploracją. To jednak wakacje, więc byczenie się powinno zajmować w nich najwięcej miejsca. Wyciągnęliśmy jednak wnioski i przystąpiliśmy do planowania tegorocznego urlopu.

Jak to zwykle u nas bywa planów i potencjalnych destynacji było mnóstwo. Od Hiszpanii i Portugalii, przez Francję, Bałkany czy Sycylię. Co chwila je zmienialiśmy, porzucaliśmy i wracaliśmy do nich. Jednak po dłuższym researchu padło w końcu na idealne miejsce – Sardynię. Jesteśmy fanami wyspiarskiego stylu życia, piaszczystych plaż i małych miasteczek. Tu znaleźliśmy wszystko. Pozostało tylko zaplanować trasę.

Samochodem na Sardynię. Jaka trasa?

Najsensowniejsza droga z południa Polski prowadziła przez Czechy i Austrię. Naturalnym pierwszym przystankiem wydawała się więc północ Włoch. Myśleliśmy o Weronie czy Padwie, ale duże miasta jakoś nas w tym roku odstraszały. Szczególnie biorąc pod uwagę, że poruszaliśmy się samochodem. Padło zatem na północny brzeg Jeziora Garda, a konkretnie miejscowość Nago-Torbole (więcej o niej w drugiej części wpisu). Tam spędziliśmy dwie noce. Następnie zjechaliśmy w dół do Livorno, skąd odpływał nasz prom. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o Pizę, ale o niej akurat nie ma co mówić. Poza krzywą wieżą miasto to nie ma w naszym odczuciu wiele do zaoferowania i gdyby nie fakt, że mieliśmy je po drodze, uznalibyśmy wizytę w nim za niewypał.

Wybraliśmy nocny prom z Livorno do Olbii na Sardynii. Nocą taka podróż trwa ok. 9 godzin. Nie traci się więc dnia i przybija do wyspy wczesnym rankiem. Na promie macie możliwość zakupienia dodatkowej kajuty, ale my postawiliśmy na opcję budżetową, czyli rozkładane, autokarowe fotele we wspólnej sali. Warunki do spania są nieco spartańskie, ale jeśli weźmiecie ze sobą poduszkę, maskę na oczy i szczoteczkę do zębów, to można się w miarę komfortowo wyspać, a wschód słońca nad Sardynią to jeden z widoków, których się nie zapomina.

Na samej wyspie spędziliśmy 11 dni, a szczegółowo opiszemy je w kolejnych wpisach. Napomknę tylko, że zatrzymaliśmy się w Zatoce Orosei, którą zwiedziliśmy dość dokładnie odhaczając najpiękniejsze plaże, górskie szczyty i eksplorując serce Sardynii w małych, górskich wioskach, w których trafiliśmy na lokalny, folkowy festiwal Cortes Apertas.

Wracaliśmy tym samym promem, ale zamiast kierować się w stronę domu poświęciliśmy dwa dni na objechanie Toskanii. Wizyta na drodze, która była planem filmowym „Gladiatora” była jednym z moich marzeń.

Z okolic Florencji do domu mieliśmy ok. 14 godzin jazdy, więc trasę podzieliśmy na dwie części zatrzymując się w Austrii, w regionie Karyntia, nad jeziorem o wdzięcznej nazwie Faak.

Samochodem na Sardynię. Koszty transportu

Wszystkie przystanki naszej podróży opiszemy później. Cała trasa liczyła sobie ponad 3600 km samochodem i ok. 600 km promami. Jeśli chodzi o koszty samego transportu, to oczywiście oprócz benzyny (ceny we Włoszech wahają się w okolicach 2 euro za litr 95, nieco taniej było w Austrii) trzeba doliczyć opłaty za drogi. W Czechach i Austrii kupujecie winiety. Czeska na miesiąc kosztuje niespełna 90 zł. Austriacy proponują winiety 10-dniowe za 10 euro (my musieliśmy kupić takie dwie). Włochy natomiast to już mniej kolorowa bajka. Tu na autostradach obowiązują bramki. W sumie zapłaciliśmy za nie jakieś 80 euro… A to i tak korzystając, gdzie tylko mogliśmy, z bezpłatnych alternatyw. Włoskie autostrady to spory wydatek.

Do kosztów należy doliczyć również prom. Dzięki temu, że na Sardynii zatrzymaliśmy się w miejscu o nazwie Holiday Residence Rifugio (swoją drogą kapitalne miejsce i świetni gospodarze) otrzymaliśmy na niego zniżkę i rejs w obie strony kosztował nas 180 euro. Biorąc pod uwagę, że to jednocześnie transport i nocleg, to nie jest najgorzej.

Jezioro Garda. Pierwszy przystanek w drodze na Sardynię

Przejdźmy zatem do konkretów, czyli naszego pierwszego przystanku. Po rozmowach ze znajomymi uznaliśmy, że najodpowiedniejsza dla nas będzie północna część Jezioro Garda. Stanowi ona coś pomiędzy dzikim i skalistym zachodnim brzegiem, a bardziej skomercjalizowaną częścią wschodnią i południową. Czyli idealnie dla nas.

Najpopularniejszą miejscowością w tej okolicy jest chyba Riva del Garda. Zwiedziliśmy ją i tak – jest zachwycająca. Śliczne uliczki i placyki, zagospodarowane plaże. To naprawdę może być idealne miejsce na wypoczynek. Dla nas jednak była nieco zbyt tłoczna i cieszyliśmy się, że wybraliśmy mniejsze, oddalone ledwie o godzinę spacerem Nago-Torbole.

Okazało się ono miasteczkiem idealnym. Absolutnie zjawiskowo położonym, nadal tętniącym życiem przy brzegu jeziora, ale jednocześnie sennym w bardziej oddalonych uliczkach. Spacer po jego starszej części zaprowadził nas pod maleńki kościółek żywcem wyjęty z włoskich filmów o mafii czy dom, w którym pomieszkiwał Goethe.

Nie musieliśmy przy tym rezygnować z turystycznych udogodnień, jak plaże czy czynne wciąż do późna knajpki i restauracje. Trafiliśmy nawet na dodatkowe atrakcje, jak regaty, zawody paralotniarzy czy triathlonowe mistrzostwa, w których przypadkowo kibicowaliśmy polskiemu zawodnikowi.

To był doskonały wybór na pierwszy przystanek i mam pewność, że Garda spokojnie dostarczyłaby atrakcji na znacznie dłuższy pobyt.

Więcej artykułów z wakacji na Sardynii znajdziecie tutaj.


Więcej zdjęć z Gardy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *