Nie warto jechać zimą na Podlasie. No chyba, że chcecie spowolnić czas i snuć się skutymi lodem leśnymi drogami tylko po to by zobaczyć np. ruiny kościoła i wprawić tym w konsternację pograniczników. Albo spotkać dzikie stada żubrów wylegujące się na skraju lasu (trzykrotnie). Albo zapukać do tatarskiego domu pielgrzyma z pytaniem czy można zobaczyć meczet, a oni nie tylko Was do niego wpuszczą, ale i opowiedzą o sobie. Lub też pospacerować po puszczy i znaleźć się kilkaset metrów od granicy z Białorusią czy zobaczyć z bliska cerkwie, muzułmańskie cmentarze i prawosławną pustelnię, do której dojeżdża się wąską groblą przez rozlewiska Narwi. A może chcecie poczuć się dziwnie na świętej górze, którą widzieliście w jednym z najlepszych seriali ostatnich lat. Jak chcecie, to wtedy tak. Wtedy warto. Nawet bardzo.
Magiczne Podlasie w trakcie pięknej zimy
Ileż to nasłuchaliśmy się dziwnych pytań i ostrzeżeń, gdy mówiliśmy komuś, że tuż po Nowym Roku planujemy krótki urlop na Podlasiu… Ale po co? Co tam jest? Przecież to koniec świata. Idzie atak zimy! Tam przecież nie ma dróg! I tak dalej, i tak dalej…
Nie robiło to jednak na nas wrażenia, bo wiedzieliśmy, że takie wątpliwości wyrażać może tylko ktoś, kto w tej krainie nigdy nie był, a wiedzę o niej czerpie wyłącznie z map pogodowych w telewizji (nie odróżniając przy tym Suwałk od Hajnówki czy Białowieży). A my już biliśmy i się zakochaliśmy. I wiedzieliśmy, że musimy wrócić. Na dłużej, po więcej, bardziej świadomie. A że zimą? A kiedy, jak nie zimą?
Święta Góra Grabarka – tu słychać niewypowiedziane modlitwy
Za pierwszym razem na Podlasie zaprowadził nas Kruk. Jeden z najlepszych polskich seriali ostatnich lat który przesiąknięty był tym nieznanym nam wówczas klimatem. Mieszanką kultur i religii. Wtedy zwiedziliśmy m.in. Krainę Otwartych Okiennic i zajrzeliśmy do jednej z szeptuch. Tym razem plan mieliśmy szerszy i raczej niezwiązany z serialem. Z jednym wyjątkiem. Bardzo chcieliśmy zobaczyć Świętą Górę Grabarkę, która kilkukrotnie się w nim pojawiła.
Wyjeżdżaliśmy na początku stycznia. Temperatura na południu polski wynosiła wcześnie rano ok. 10 stopni. Zero śniegu, chlapa, szaro i ponuro. I tak aż za Warszawę. Jednak gdy zbliżyliśmy się do Siemiatycz na termometrze było już kilka kresek na minusie, a drogi zasypał puch. Zmieniliśmy porę roku w kilka godzin. To był czas, kiedy północno-wschodnia Polska była skuta nawet kilkunastostopniowym mrozem, a reszta kraju żyła jakby w innej rzeczywistości. A że zimę kochamy, to lepiej trafić nie mogliśmy.
Grabarka to miejsce kultu i pielgrzymek wyznawców prawosławia. Na szczycie wzgórza znajduje się klasztor i cerkiew, a każda niemal wolna przestrzeń usiana jest krzyżami. Niektóre mają po kilka metrów. Inne to wisiorki powieszone na ramionach większych krzyży. Na pierwszy rzut oka całość może wyglądać jak cmentarz, ale nim nie jest. Te krzyże przynieśli tu pielgrzymi. Każdy w konkretnej intencji. I niosą je tak od kilkuset lat.
Byliśmy tam, wśród tych krzyży, całkiem sami. Choć może nie całkiem. Nie nazwałbym się człowiekiem szczególnie mocno uduchowionym, ale daleko mi też do stuprocentowego racjonalisty. W takich miejscach szczególnie. W trakcie spędzonych na górze kilkudziesięciu minut nie odezwaliśmy się ani słowem. Nie czuliśmy takiej potrzeby. Czuliśmy za to, że to nie jest zwykłe miejsce. Jest w nim coś więcej, czego nazwać nie umiem i nawet nie próbuję. Nie o to w tym chodzi.
U stóp wzgórza napełniamy butelkę świętą wodą ze źródełka i ruszamy zrobić tym razem coś dla ciała. Pierwsze dwie noce spędzamy w Białymstoku, więc jedziemy w tamtym kierunku zatrzymując się przy drodze w okolicy Bielska Podlaskiego w restauracji Kuchnia Dobromil. Zbliża się Boże Narodzenie w tradycji prawosławnej, więc na kuchni uwijają się z przygotowywaniem świątecznych potraw na zamówienie, ale i my coś zjemy. Wjeżdża pierwsza podczas tego pobytu babka ziemniaczana, do tego pielmieni i kompot. Jeśli będziecie w okolicy, to na pewno warto zajrzeć.
Jeśli zaś chodzi o Białystok, to znów nie powiemy zbyt wiele. Podobnie, jak podczas poprzedniego pobytu, miasto służy nam głównie za nocleg. Jest dobrze położone i znacznie tańsze pod tym względem niż inne miejscowości w okolicy. Ponownie zaglądamy w te same miejscówki, jak Pałac Branickich czy Plac Kościuszki i ponownie stwierdzamy, że stolica podlaskiego jest miastem ładnym, przyjaznym i z bardzo dobrą bazą gastronomiczną. Ale wiele więcej powiedzieć nie możemy. Nie dla Białegostoku tu przyjechaliśmy.
Z wizytą u Tatarów i Króla Puszczy
Na ten pobyt mieliśmy dość konkretny plan. Chcieliśmy zobaczyć Grabarkę, dowiedzieć się więcej o podlaskich Tatarach, przespacerować się po Puszczy Białowieskiej i oczywiście zobaczyć żyjące dziko żubry. I tak się złożyło, że w trakcie pierwszych 24 godzin udało się niemal całkowicie odhaczyć listę.
Z Białegostoku jedziemy do Bohoników, jednej z dwóch słynnych podlaskich miejscowości, w których znajdują się drewniane, tatarskie meczety. Tatarzy zamieszkują te ziemie od końca XVII wieku. Otrzymali je za zasługi od Jana III Sobieskiego.
Meczet nie jest na co dzień otwarty, ale wcześniej zadzwoniliśmy do imama, który zapewnił nas, że pani pracujące w domu pielgrzyma otworzą go dla nas i oprowadzą po nim. Tak też się stało. Nasza przewodniczka po świątyni była katoliczką i opowiedziała nam o niezwykłej społeczności jaką tworzą wyznawcy trzech religii. O tym, jak wspólnie obchodzą swoje święta, jak przenikają się ich tradycje, zwyczaje czy kuchnia. Lekcja współistnienia na żywym przykładzie.
Z Bohoników jedziemy do drugiego meczetu w Kruszynianach. Nie wybieramy jednak najprostszej drogi. Wyczytaliśmy wcześniej, że w okolicach Krynek, gdzie rozciąga się druga, mniej znana puszcza Knyszyńska, spotkać można stada dzikich żubrów wylegujące się na skrajach lasu. Z pewną dozą sceptycyzmu decydujemy się jednak zaryzykować. Jedziemy leśnymi, skutymi lodem, ale przejezdnymi drogami. Jesteśmy tam jedynymi turystami. Droga prowadzi nas niemal pod sam mur graniczny. Kilkadziesiąt metrów od nas jest już Białoruś. Tam spotykamy pierwszych ludzi – patrol straży granicznej. A chwilę później… Są. 10, 20, nie, więcej. Może i 50! Na polu przy drodze wyleguje się całe stado żubrów. Wyskakujemy z auta wpadając po kolana w śnieg, łapiemy tylko aparat. To jedna z tych chwil, których już nie zapomnimy. Później okazało się, że to nie ostatnie spotkanie. W okolicach Hajnówki, a więc już na terenie Puszczy Białowieskiej, widzieliśmy jeszcze dwa podobne stada. Jeśli zatem szukać będzie żubrów, to czasem wystarczy zjechać z głównej drogi na dosłownie kilkaset metrów.
W stronę Puszczy Białowieskiej
Kolejnego dnia czeka nas przeprowadzka do Hajnówki. Śpimy w przepięknej Sosnowej Stodole na skraju lasu. Dla miłośników noclegów nieco mniej typowych do wymarzone miejsce. Zanim jednak się tam dostaniemy korzystamy z krótkiego dnia. Słońce zachodzi wszak koło 16.
Tego dnia robimy kolejne kilkadziesiąt kilometrów leśnymi, malowniczymi drogami. Trafiamy m.in. pod ruiny kościoła św. Antoniego w Jałówce. Tu znów spotykamy pograniczników, którzy z pewnym zdziwieniem zareagowali na turystów, ale uwierzyli jednak, że można jechać taki kawał drogi by sfotografować kilka cegieł.
Kolejny punkt to Skit w Odrynkach. Prawosławna pustelnia położona niezwykle malowniczo wśród rozlewisk Narwi. Zimą trzeba mieć się jednak na baczności, bo jazda po oblodzonej grobli, na której nie widać gdzie kończy się ląd, a zaczyna woda, może trochę podnieść tętno. Zawsze pozostaje jeszcze kładka prowadząca ze wsi.
Jadąc dalej do Hajnówki obowiązkowo zatrzymujemy się przy pięknych cerkwiach, m.in. w Narwi oraz przy najpiękniejszej ze wszystkich – w Puchałach. Tu jesteśmy już po raz drugi.
W samej Hajnówce zaś po raz kolejny jemy babkę ziemniaczaną w bistro Babushka. Chyba najlepszą ze wszystkich.
Kolejny dzień w całości poświęcamy na Białowieżę. Ostatnio nie mogliśmy tu przyjechać ze względu na stan wyjątkowy i zamknięcie przygranicznych gmin. Zaczynamy od spaceru po znajdującym się w centrum miasteczka fragmencie Białowieskiego Parku Narodowego. To tak naprawdę park pałacowy, w którym znajdziecie m.in. Dworek Gubernatora czy siedzibę dyrekcji parku. Fajne miejsce na miejski spacer, ale to nie puszcza. A ja chcę puszczy. Chociaż jedną nogę w niej postawić.
Nie mamy zbyt wiele czasu na długie wędrówki po lesie, więc musimy zadowolić się opcją bardziej przystępną. Jedziemy pod zabytkową stację kolejową Białowieża-Towarowa. Oprócz peronu, na którym znajdujemy lokomotywę czekającą na odjazd do Hogwartu, są tu również restauracja i noclegi. Piękny kompleks na samym skraju puszczy.
Spod stacji idziemy na krótki spacer. Na wschód, w kierunku rezerwatu Wysokie Bagno. Po kilkuset metrach schodzimy z asfaltu i idziemy najpierw czerwonym szlakiem, później ścieżką dydaktyczną. W sumie 3 km, w trakcie których znów zbliżamy się bardzo do Białorusi. Myślę, że to dobra opcja na spacer dla tych, którzy nie mają czasu, kondycji lub ochoty na dłuższą wędrówkę, ale chcą choć wściubić nos do puszczy.
A jeśli dla kogoś i to zbyt wiele, to pozostaje jeszcze opcja najprostsza, czyli Zagroda Pokazowa Żubra i wiodąca do niej z centrum Białowieży ścieżka o nazwie Żebra Żubra. Ale zaznaczę, że nic nie równa się spotkaniu dzikich żubrów.