Gdyby ktoś jakimś cudem wylądował na Majorce tylko na kilka godzin i mógł zobaczyć jedną rzecz (co byłoby zbrodnią), to poleciłbym mu właśnie to. Cuevas del Drach, czyli Smocze Groty.
Na Majorce sporo jest jaskiń, przybrzeżnych grot, a w nich podziemnych jezior. Wiele z nich można zwiedzać, a najsłynniejsze są właśnie Cuevas del Drach. Jaskinie znajdują się na wschodnim wybrzeżu w miejscowości Porto Cristo (swoją drogą też całkiem urokliwej, szczególnie w swojej portowej części).
To kompleks grot znany już od średniowiecza. Dokładniej zbadany i opisany został jednak dopiero pod koniec XIX wieku. Trasa zwiedzania to ok. 1200 metrów. Po drodze mija się kilka sal pełnych imponujących formacji skalnych. Punktem kulminacyjnym jest podziemne jezioro Martel. Jedno z największych tego typu na świecie.
Tu również w ramach zwiedzania czeka Was krótki koncert muzyki klasycznej w imponującej oprawie. Muzycy płyną w podświetlonych łodziach, co tworzy piękny audiowizualny spektakl. Przyznam, że był oto największe zaskoczenie całej wizyty. Spodziewaliśmy się bowiem mieszaniny cepelii i patosu, a dostaliśmy coś naprawdę subtelnego. Warto było.
W czasach sprzed pandemii częścią zwiedzania był również rejs po jeziorze. Dziś ten punkt wykreślony jest z programu. Zwiedzanie trwa około godziny. Bilet dla dorosłego kosztuje 15 euro. Najwygodniej kupić go online. Strona działa również w języku polskim i oprócz samych biletów znajdziecie na niej wszystkie przydatne informacje – http://www.cuevasdeldrach.com/pl/
A co z tą Palmą?
Jak pewnie zauważyliście, w tych kilku wpisach z Majorki kompletnie pominęliśmy temat stolicy – Palmy. Nieprzypadkowo. Może nie tyle unikaliśmy tego miasta, ale znajdowało się na końcu listy priorytetów i zostało nam na nie raptem kilka godzin. W tym czasie zaliczyliśmy spacer uliczkami starego miasta czy wizytę pod katedrą i jakoś nie żałujemy, że tylko tyle.
Nie chodzi o to, że Palma jest jakoś szczególnie odpychającym miejscem. Nie. Z pewnością ma swój urok i klimat i dla ludzi lubiących zgiełk i życie nocne może być doskonałym wyborem. Nas te cechy jednak raczej odstraszały. Bardziej niż do ludnych placyków i knajp ciągnęło nas do sennych uliczek Pollençy i Santanyí (Pollença, Alcúdia i Santanyí, czyli majorkańskie czarne konie). Kwestia gustu.